niedziela, 19 października 2014

Zu...♥

Hej, dziś postanowiłam opisać Wam okropną historię mojej małej pieszczoszki.... (na szczęście ze szczęśliwym zakończeniem)


Moja malutka miśka urodziła się 28 lipca 2014r. Od samego początku cudem jest jej życie. Jej mama będąc w ciąży szukała dobrego miejsca do oszczenienia się, niestety upały były wtedy niemiłosierne, a ona wlazła pod schody do takiego jakby domku u mnie na podwórku. Wygląda to tak:
No i tak: to zaznaczone na zielono to wnęka, w którą moja ciężarna sunia się wpakowała. Te niebieskie gwiazdki to doniczki z kwiatami. Suczka wchodząc pod schody ledwo się przecisnęła, tam zaczęła kopać dół (za 1 razem też wykopała dół, ale na szczęście urodziła w budzie, nie w dole). Zmęczona, spragniona nie mogła wyjść z wnęki. Nie było jej cały dzień. Temperatura sięgała 40 stopni. Zastanawialiśmy się gdzie jest, wołaliśmy, ale nie dawała znaków życia. Tego dnia miałam jechać do koleżanki, 15 minut przed wyjazdem mój brat znalazł pieska. Od razu przenieśliśmy ją spod schodów do piwnicy (to najchłodniejsze miejsce) i dosłownie sraliśmy po gaciach ze strachu o nią i pieski w jej brzuszku. Schładzaliśmy ją wodą (coś w rodzaju okładów) puls chodził jej tak, że gdy miała głowę na ziemi było słychać bicie. Na skroniach wyglądało jakby czaszka miała jej pęknąć. Do koleżanki spóźniłam się 2h. Wszyscy mówili, że i tak jej nie pomogę więc pojechałam. Gdy wróciłam 1 piesek już się urodził. Na drugi dzień w piwnicy było już 5 piesków razem ze zdrową mamą. Przeniesione zostały do budy na dworze, ponieważ dla maluchów w piwnicy byłoby za zimno. Do otwarcia oczu były w budzie, gdy zaczęły otwierać oczka ich mama nie chciała już z nimi przesiadywać, więc przeniosła je wszystkie pod drzewo, na piach! Byłam wtedy u babci, a mój brat w Okunince, niestety tam pieski od piachu i upałów zaraziły się nosówką. W przeciągu tygodnia zdechły 3. Musieliśmy jak najszybciej przerzucić kupę drewna, aby dostać się do 2 żywych maluchów. Wyjmując je oba były w złym stanie... Ogrzewaliśmy je z bratem, podaliśmy leki i tylko tyle mogliśmy zrobić... W internecie znalazłam jedynie informację o dorosłych psach, o szczeniakach pisano, że nie ma szans. Na drugi dzień został tylko jeden piesek. Zosia. Została tak nazwana jak moja babcia. Dokładniej to ma dwa imiona Zosia i Zuzia. W skrócie Zu. Wszyscy tak na nią mówią ;) Codziennie wstawałam jak najwcześniej przy niej być. Wycierałam jej katar, podawałam leki, ogrzewałam, usypiałam i głaskałam ją przez jakieś 4/5 godzin dziennie. Przeżyła, choć każdego dnia z rana spotykało mnie to samo pytanie ,,I jak, piesek żyje?'' Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak to zdanie mogło mnie denerwować ,,Oczywiście, że żyje- krzyczałam- czemu codziennie o to pytacie? To normalny pies, jaki wy macie problem?!''. Od kiedy skończyła miesiąc pewne było, że wyrośnie na fajnego i mądrego pieska. Pewnego dnia przerażona zaczęłam jej szukać. Nie było jej w oborze! Usłyszałam stłumiony jęk. Zuzia się topiła! Wypadła przez dziurę w drzwiach w błoto (oczywiście dziura była zatkana, ale jej mam chcąc wyjść przesunęła pniak, robiąc małemu <uczącemu się chodzić pieskowi> wolną drogę do wyjścia w błoto.) Na szczęście zjawiłam się w porę, ponieważ maluch nie miał już siły trzymać głowy w górze, by zresztą z trudem przez katar oddychać. Uratowałam ją przed krowami, które już ją wąchały i przed zatopieniem w błocie. Teraz Zuzia jest szczęśliwym małym pieskiem, który zaczyna już podszczekiwać na ludzi :D

Za 9 dni będzie miała już 3 miesiące! Ale ten czas szybko leci. Zdjęcia dodam później, postaram się zrobić składankę od kiedyś do teraz. :D 
W następnym poście będzie historia Gracjana, mojego nowego czarnego kocurka. Także nie będzie to piękna opowieść, tylko mrożąca krew w żyłach historia. Zapraszam już w następną niedzielę! ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz